15 dni, 7 państw, 5000 km, a główny cel podróży to Albania. Trasa podzielona na kilka odcinków, dzięki temu udało się zwiedzić także Macedonię, Grecję i Rumunię. Rozpoczynamy relację z tej wyprawy.
Przygotowania do wyjazdu
Meszna - to jeszcze Polska |
Chcieliśmy po drodze do Albanii trochę zwiedzić, staraliśmy się też żeby odcinki do pokonania nie były zbyt długie. Jechaliśmy przez Słowację, Węgry, Serbię i Macedonię, drogę powrotną zmieniliśmy (o czym później) i wracaliśmy przez Grecję, Macedonię, Serbię, Rumunię, Węgry i Słowację. Wszystkie noclegi zarezerwowaliśmy wcześniej przez stronę www.booking.com, wcześniej zakupiliśmy też winiety na słowackie i węgierskie autostrady (najprościej kupić je na stronach: www.eznamka.sk i www.ematrica.nemzetiutdij.hu). W Serbii, Macedonii i Grecji za autostrady płaci się na bramkach. Wyposażyliśmy auta w niezbędne akcesoria (apteczki, kamizelki odblaskowe, zapasowe żarówki) i ruszyliśmy w trasę. Ze względu na sprawy załatwiane we Wrocławiu, pierwszy nocleg zaplanowaliśmy sobie jeszcze w Polsce. Trafiliśmy do Mesznej niedaleko Szczyrku, gdzie spaliśmy w wysoko położonej Chacie na Groniu. Oprócz pysznego jedzenia mieliśmy okazję spędzić trochę czasu z właścicielem pensjonatu, który bawił nas opowieściami i anegdotami, umilając burzowy wieczór.
Pechowy początek w Serbii
Pierwszym miastem jakie chcieliśmy zwiedzić był Nowy Sad. Niestety nie przewidzieliśmy wszystkiego. Już za Budapesztem okazało się, że w stronę granicy węgiersko - serbskiej jedzie sporo aut (głównie Turków z Niemiec), a pierwsze korki pojawiły się już na autostradzie ze względu na prowadzone tam remonty. Chcąc ominąć korki skierowaliśmy się mniejsze przejście graniczne w Roszke (tuż obok autostrady), jednak przejście to jest czynne tylko do godz. 19:00, a ilość aut czekająca na odprawę była na prawdę spora. Nie pozostało nam nic innego jak wrócić na autostradę i granicę przekroczyć głównym przejściem. Po kilku godzinach przekroczyliśmy granicę Serbii i z nadziejami ruszyliśmy dalej. Niestety tu czekała nas kolejna przykra niespodzianka - korki przed bramką na autostradę (jakże wtedy chwaliliśmy winiety!). Na bramce straciliśmy kolejne godziny, za oknem zrobiło się ciemno, my głodni i zmęczeni zrezygnowaliśmy już ze zwiedzania Nowego Sadu, myśląc tylko o gorącej kolacji i wygodnych łóżkach. Zanim przekroczyliśmy granicę miasta spotkał nas kolejny pech. Był to pies, który stał sobie na autostradzie i czekał na nasz samochód. Pies nie przeżył, uszkodzony zderzak, na szczęście mogliśmy kontynuować naszą podróż. Jednak Nowego Sadu nie zwiedziliśmy, a wałęsające się psy przy drogach towarzyszyły nam także w Macedonii. Trzeba uważać.
Po drodze mijaliśmy i inne zwierzęta ... |
... ale pięknych widoków nie zabrakło. |
Rozpoczynamy wakacje
W hotelu w Nowym Sadzie szliśmy spać źli, zmęczeni i głodni, jednak pyszne śniadanie z samego rana dało nam nowych sił i nadziei, że najgorsze już za nami. Wyruszyliśmy w dalszą drogę. Do Skopje dzieliło nas niewiele ponad 500 km, a korki, zaśmiecone parkingi i złość spowodowana zniszczonym samochodem zostały za nami. Tego samego dnia czekała nas nagroda w postaci pięknego Skopje, a potem Ohryd, Wlora i Saranda. Postanowiliśmy także w drodze powrotnej ominąć przejście graniczne Serbia - Węgry i zdecydowaliśmy dodać jeszcze jeden cel w naszej podróży - Timisoarę w Rumunii. Najgorsze było już za nami, mogliśmy podziwiać, zwiedzać, wypoczywać - po prostu cieszyć się wakacjami. O tym już w kolejnych wpisach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz